Obóz pracy w rzeźni. Harowali 18 godzin dziennie, szef groził deportacją
Groźby deportacji, praca na czarno nawet po 18 godzin dziennie, zatajenie wypadku przy pracy – w takich warunkach miało pracować sześciu Argentyńczyków w rzeźni niedaleko Częstochowy. Właściciel zakładu usłyszał już zarzuty, do których się nie przyznał. Grożą mu 3 lata więzienia.
Jak informuje "Dziennik Zachodni", proceder wyszedł na jaw podczas kontroli Straży Granicznej w Częstochowie. Sześciu zatrudnionych w zakładzie przetwórstwa mięsa Argentyńczyków poinformowało wówczas strażników, że właściciel rzeźni najprawdopodobniej łamie ich prawa pracownicze.
Śledztwo w sprawie wszczęła Prokuratura Okręgowa w Częstochowie. Ustalono, że mężczyźni rozpoczęli pracę w 2023 roku. Od samego początku szef miał nie dotrzymywać procedur. Pracownicy dostawali umowy dopiero po kilku miesiącach, a rzeczywiste warunki zatrudnienia mocno odbiegały od tego, co ustalono "na papierze".
Mimo że umowa zakładała standardowy 8-godzinny dzień pracy, ustalono, że Argentyńczycy harowali w zakładzie nawet 18 godzin dziennie. Dodatkowo tylko część należnej wypłaty miała wpływać przelewem na ich konta, a pozostałą sumę 62-letni szef przekazywał im "na czarno".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mieszkańcy Ząbek ruszyli pomagać. Tłumy w punkcie pomocy
Przychodząc do zakładu podpisywali dwie listy obecności: formalną oraz drugą, uwzględniającą dodatkowe godziny pracy. Jeżeli odmawiali pracy ponad wymiar 8 godzin, potrącano im z wynagrodzenia tzw. karę w wysokości 500 zł - mówi na łamach "Dziennika Zachodniego" prokurator Tomasz Ozimek, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Częstochowie.
Groźby, wyzwiska i zatajony wypadek
Na próby jakiegokolwiek sprzeciwu właściciel miał reagować groźbami deportacji. Miały również padać regularnie wulgarne słowa.
W toku śledztwa wyszło ponadto na jaw, że właściciel rzeźni nie zgłosił odpowiednim organom wypadku, do którego doszło w zakładzie. Jeden z Argentyńczyków zranił się w rękę, obrabiając mięso.
Przed przyjazdem do szpitala właściciel poinstruował rannego, by ten powiedział, że do skaleczenia doszło w domu, a nie w pracy.
62-letni mężczyzna usłyszał zarzuty złośliwego i uporczywego naruszenia praw pracowników, niezgłoszenia wymaganych danych do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych oraz niezawiadomienia o wypadku przy pracy. Grozi mu nawet 3-letni odsiadka w więzieniu. Przedsiębiorca nie przyznaje się do winy.