45-letnia Catherine z Oksfordu planowała lot z lotniska Stansted do Sewilli. Wcześniej zapłaciła za priorytetowe wejście na pokład, bagaż podręczny do 10 kg oraz bagaż pod siedzenie.
Przy bramce pracownicy Ryanaira zakwestionowali jednak jej walizkę, twierdząc, że jest o 2 cm za duża.
Mimo że usunęła część rzeczy i zabezpieczyła bagaż paskiem, aby zmieścił się w ograniczeniach, personel nie pozwolił jej przejść. Problemem okazał się rozszerzany zamek w walizce. Choć bagaż mieścił się w stelażu pomiarowym linii, argumentowano, że ma "potencjał" być większy niż dopuszczalne wymiary.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Catherine otrzymała ultimatum: zapłacić dodatkowe 75 funtów lub zostawić bagaż. Obawiając się kolejnej opłaty w drodze powrotnej, zdecydowała się również na opłatę 35 funtów za nadanie walizki, co łącznie wyniosło 110.
Czytaj także: Ryanair ogłasza nowe zimowe trasy. Jest polskie miasto
Swoją frustrację opisała w mediach społecznościowych, nazywając sytuację "absurdalnie niedorzeczną". Sprawę nagłośnił portal także portal "Daily Star".
Pasażerka wściekła na Ryanair. Złożyła skargę
Po powrocie skontaktowała się z Helen Dewdney, znaną aktywistką konsumencką. Dzięki jej pomocy wysłała skargę do Ryanaira, powołując się na naruszenie praw konsumenta.
W ciągu 24 godzin otrzymała pełny zwrot kosztów. W odpowiedzi linie lotnicze stwierdziły, że personel działał zgodnie z procedurami, ale w ramach "gestu dobrej woli" dokonują refundacji.
Czytaj także: Ryanair wprowadza zmiany. Pasażerowie nie są zachwyceni
Helen Dewdney zauważyła, że wielu pasażerów nie składa oficjalnych skarg, ale gdy są one poparte argumentami prawnymi, linie lotnicze często ustępują. Zachęca podróżnych do znajomości swoich praw i ich egzekwowania.