Sadownicy zdruzgotani po gradobiciu. Poszli się modlić na Jasną Górę
Gradobicie, które w minionym tygodniu spustoszyło okolice Sandomierza, doprowadziło do olbrzymich strat i sprawiło, że miejscowi sadownicy znaleźli się w dramatycznej sytuacji. Bezradni wobec żywiołu, postanowili wyruszyć na pielgrzymkę na Jasną Górę.
Tegoroczna wiosna nie obeszła się lekko z sandomierskimi sadami. Najpierw zaatakowały nocne przymrozki, a następnie anomalie pogodowe, z kulminacją pod postacią gradobicia, do którego doszło w nocy z czwartku na piątek.
Sadownicy ponieśli niepowetowane straty, przymrozki zabrały ok. 50 proc. plonów, a nawałnica dopełniła dzieła zniszczenia. Niektórzy stracili wszystko. Zrozpaczeni plantatorzy postanowili udać się na pielgrzymkę na Jasną Górę.
– Mieliśmy ostatnio pielgrzymkę sadowników i ogrodników na Jasną Górę pod hasłem Pielgrzymi nadziei. Była okazja do spotkania i rozmów. Wielu z nas poniosło ogromne straty – opowiada na łamach "Faktu" wiceprezes Związku Sadowników RP Krzysztof Czarnecki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dramatyczne ceny czereśni. "Żadna tarcza antykryzysowa nie pomogła"
Pielgrzymka niewątpliwie może dodać duchowej otuchy strapionym plantatorom owoców, ale potrzebne jest również namacalne wsparcie. Pomoc zapowiedział minister rolnictwa Czesław Siekierski. Póki co konkretów, a tym bardziej funduszy, brak.
Tylko nieliczni sadownicy nie ponieśli strat. Wśród szczęśliwców znalazł się Krzysztof Czarnecki, głównie dzięki własnej zapobiegliwości.
— W naszym gospodarstwie duża część owoców ocalała — głównie przez specyficzny mikroklimat i kilka nocnych akcji (ogniska i maszyny ogrzewały sad). Walka z przyrodą jest bardzo nerwowa, bo po drugiej stronie mamy mocnego i nieprzewidywalnego przeciwnika — mówi sadownik, cytowany przez "Fakt".
Skutki pogodowych anomalii sprawiły, że ci, którzy liczyli na tanie czereśnie, muszą obejść się smakiem i sięgnąć głębiej do kieszeni.