Dyrektorka fikcyjnie zatrudniła rodzinę. Zamiast pracować, byli na drugim końcu kraju
Była dyrektorka bratysławskiej podstawówki została uznana winną oszustwa. Kobieta nie dość, że zatrudniła członków swojej najbliższej rodziny, to pracownicy formalnie pilnujący sali gimnastycznej w rzeczywistości nie pojawiali się w pracy i byli widywani na drugim końcu kraju.
W sercu bratysławskiej dzielnicy Dúbravka, w jednej z tamtejszych podstawówek, przez lata rządziła dyrektorka, Iveta Mikšíková. Czterokrotnie zwyciężała w konkursach na stanowisko – informuje słowacki dziennik "Sme".
Jednak pod powierzchnią codziennych obowiązków zaczęła kiełkować poważna kontrowersja. Dyrektorka ostatecznie wpadła w problemy, które na jaw wyszły, dzięki pracującym w placówce sprzątaczkom.
Burmistrz dzielnicy, Martin Zaťovič, pewnego razu zwrócił się do Mikšíkovej z nietypową prośbą. Chciał, by znalazła ludzi, którzy za symboliczną stawkę – zaledwie 1,90 euro za godzinę – mieliby pilnować porządku w wynajmowanej szkolnej sali gimnastycznej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tusk wiedział spotkaniach? "Mam twardą wiedzę"
Problem jednak w tym, że nikt z mieszkańców czy pracowników nie zgłosił się do tej pracy. Brak chętnych postawił Mikšíkovą przed dylematem. Wtedy podjęła decyzję, która wkrótce przysporzyła jej kłopotów – zatrudniła na stanowiska dozorców członków swojej najbliższej rodziny.
"Na papierze" wszystko się zgadzało, ale w 2020 roku pracujące w podstawówce sprzątaczki zameldowały, że nigdy nie widziały, by którykolwiek z pracowników kiedykolwiek pojawił się w szkole. Kobiety głosiły tę sytuację burmistrzowi Zaťovičowi, a sprawą zajął się bratysławski sąd.
Zamiast w pracy, na drugim końcu kraju
W międzyczasie wyszło na jaw, że Mikšíková przez lata, od 2012 do 2019 roku, wypłaciła pracownikom blisko 8 tysięcy euro. Ustalono ponadto, że w czasie pracy szkolni dozorcy przebywali nie na sali gimnastycznej, lecz znajdowali się... na drugim końcu Słowacji.
Podczas procesu sądowego oskarżona broniła się, pytając retorycznie, dlaczego dopiero teraz, po tylu latach, ktoś chce ją rozliczyć za "rzekome uchybienia". Podkreślała, że czuje, iż cała sprawa ma podłoże w "osobistych interesach innych osób", jej zdaniem nawet policja miała nabrać się na intrygę.
Sądu to tłumaczenie bynajmniej nie przekonało. Była już dyrektorka została uznana winną przestępstwa oszustwa. Proces sądowy zakończył się po ponad dwóch latach. Mikšíková odwołała się do wyższej instancji i wstrzymuje się od wszelkich komentarzy.